Do Tallina przypłynęliśmy promem ze Sztokholmu. I gdy tylko stanęliśmy na estońskiej ziemi zrozumieliśmy, że czujemy się jak u siebie w domu! Uliczki takie jak w Polsce, a ludzie przyjemni. No i najlepsze naleśniki na świecie!
Drugiego dnia lało, a my uzbrojeni w parasole poszliśmy do zoo, gdzie Marcin złapał katar, choć według jego teorii, zaraziła go recepcjonistka z hostelu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz